Wieści z babskiego frontu polsko-ukraińskiego

Zwierzyniec 2022 (2-11 marca)

Chleb i barszcz w proszku…

Środa, 2 marca 2022. Trwa wojna Rosji z Ukrainą i rozpoczęły się masowe ucieczki ukraińskich cywilów. Ledwo półtora tygodnia temu wróciłam z Wielkiej Brytanii i kończę kwarantannę po złapaniu Covida. Wychodzę na świat i na własne oczy widzę, że coś się zmienia w moim miasteczku. W lokalnym sklepie słyszę ukraińską mowę, widzę pierwsze zagubione kobiety, kupujące chleb i zupki w proszku, głównie barszcz. 

Na profilach Facebookowych pojawiają się zapytania o różne sprawy związane z obecnością gości zza wschodniej granicy. Znajduję też zaproszenie dla wolontariuszy, którzy chcieliby się włączyć do pomocy. Wieczorem wracam z zebrania pełna emocji i chęci do pracy. 

Od burmistrz miasta Zwierzyniec, Pani Urszuli Kolman, wyłapujemy strzępki informacji. W internacie przy Technikum im. Jana Zamoyskiego w Zwierzyńcu już są zakwaterowani pierwsi uchodźcy. To rodziny uczniów tej szkoły. W przypadku siedmiu pełnoletnich uczniów okazuje się, że owszem, ich rodziny są już tutaj, otoczone opieką i bezpieczne, ale tych siedmiu chłopaków, którzy pojechali odpocząć w ferie do domu, w szkole nie ma. Musieli zostać i natychmiast dorosnąć do wojny – powołani zostali do służby wojskowej. Ich matki i siostry na okrągło płaczą.

Pierwsze sieroty

Zwierzyniec czeka na kolejne transporty uchodźców. Już na granicy ktoś stąd czeka na grupę sierot, których spodziewamy się w nocy. Kolejna grupa dzieci ma dotrzeć za kilka dni. Mamy miejsca, ale nie mamy niczego więcej – natychmiast startują zbiórki darów od mieszkańców. Zebrane w schronisku młodzieżowym łóżka jadą do miejsca, gdzie mają być zakwaterowane sieroty. W transporcie pomagają panowie z miejscowej straży pożarnej, a w ślad za nimi rusza grupa kobiet – trzeba posłać materace, oblec w pościel kołdry i koce, przygotować miejsca noclegowe, by dzieci poczuły się bezpiecznie i miło. Wyznaczamy pierwsze dyżury polskich wolontariuszy, którzy pojadą przywitać się z dziećmi i zaoferować pomoc. Rano dociera do nas informacja, że przyjechało 15 dzieci z trzema opiekunkami.  Ale jest też nowość. To są dzieci z różnymi – mniejszymi i większymi – niepełnosprawnościami. Zmienia się natychmiast lista potrzeb. Na wcześniejszej liście nie było podkładów na materace i pieluchomajtek dla dorosłych. Nie było też żadnych pomocy, które mogłyby się przydać w terapii dzieci niepełnosprawnych. Bardzo szybko jednak znajduje się to wszystko, czego dzieciom brakuje najpilniej. Nie było bielizny, kapci, ubrań czy butów na zmianę – za moment już wszystko jest. Los niepełnosprawnych sierot chwyta za serca, a spotkanie z dziećmi, które witają każdego z uśmiechem i otwartością, może rozłożyć nawet największego twardziela. Opiekę nad dziećmi roztacza Fundacja Honor Pomagania Dzieciom. Próbuję rozpisać dyżury dla wolontariuszy chętnych do pracy z dziećmi. Wymyka się to jednak spod kontroli, gdyż do miejsca tego nie można się dodzwonić (zupełny brak zasięgu), by na przykład zaktualizować program czy poinformować o zmianach. Grafik jest, ale zdarzają się zmiany i zupełnie inni goście. Wśród wolontariuszy mamy chętnych do zajęć plastycznych z dziećmi – pełną energii Paulinę z miejscowego przedszkola i Izę – dziewczynę o złotym sercu. Zgłaszają się też terapeuci z Fundacji Banina: terapeutka sensoryczna Agata i trener teatralny, a zarazem dyrektor Baniny, Bartek Miernik. Już na pierwszym spotkaniu zauważamy ogromne napięcie mięśniowe u dzieci. Pani Agata marzy o kocach lub kołdrach obciążeniowych – są one dość drogie w porównaniu ze zwykłą pościelą. Puszczam więc prośbę po znajomych z Wielkiej Brytanii.

Odgłosy wojny

Zwierzyniec czeka na grupę kolejnych sierot, które według planu miały dojechać z końcem tygodnia. Nie dojechały. Grupa wolontariuszek roztacza najczarniejsze wizje, co mogło się stać z grupą dzieci jadących gdzieś ze wschodniej Ukrainy. Wizje te podsycają relacje medialne z ukraińskich terenów przygranicznych o łapówkach, gwałtach i handlu dziećmi. Całą rodziną budzimy się co chwila z sennych koszmarów, a nad ranem słyszymy dziwne odgłosy samolotów. Lecą dość nisko i jest ich sporo. Natychmiast przypominają mi się wojenne historie dziadków o bombardowaniach i strachu przed odgłosem samolotów. 5 rano, a my sprawdzamy wiadomości – czy przypadkiem wojna nie objęła już Polski. Potem okazuje się jednak, że to patrole lub służba przygraniczna ulokowanych niedaleko Zamościa jednostek wojska amerykańskiego. 

Sobotnie zebranie wolontariuszy przynosi nowe informacje i nowe wyzwania. Grupa sierot, na którą oczekiwaliśmy, została przekierowana gdzieś indziej – pojechała daleko, gdzieś w północną Polskę, by już tam osiąść i zacząć spokojniejsze życie. Tymczasem do naszego miasteczka dotarły tak liczne fale uchodźców, że zajęta jest już większość miejsc. Także Willa Rózin, dawny sierociniec, stał się tymczasowym przytułkiem dla matek z dziećmi. Uchodźcy wypełnili też domki letniskowe w Obroczy i inne miejsca przygotowane do zamieszkania. Jestem zła, bo już oczyma wyobraźni widziałam zwierzynieckie wolontariuszki w roli jedynej i niezastąpionej w czasie II wojny światowej mateczki sierot, Róży z Żółtowskich Zamoyskiej. Tu każdy zna jej historię. Wyratowała bowiem setki dzieci z niemieckiego obozu przejściowego w Zwierzyńcu. 

Po ukraińsku

Rozmawiamy o potrzebie integracji między ukraińskimi uchodźcami. To ludzie z różnych części Ukrainy, po różnych doświadczeniach. Część z nich przyjechała z Kijowa, a część wojny nie widziała, a jedynie słyszała. Wyjące w nocy syreny alarmowe nakazujące bieg do schronów, chaos pakowania się, zaopatrywania w to, co najbardziej niezbędne i kierunek – Polska. Tu powitanie, jakiego się nie spodziewali. Dary od ludzi – ubrania, buty, pampersy, jedzenie. Dzieci nie zawsze świadome, co się dzieje, chcą wracać do domu. Ale na razie nowy dom musi być tu. I jest! Centrum Kultury i Biblioteka w Zwierzyńcu ofiarowują miejsce do spotkań. Przychodzi mi do głowy, że trzeba im stworzyć coś w rodzaju naszych polonijnych szkół sobotnich. Składam taką propozycję na zebraniu wolontariuszy. Czuję, że pomysł nie do końca jest klarowny dla wszystkich – kiedy ludzie przynoszą potrzebną żywność i rzeczy pierwszej potrzeby, ja mówię o książeczkach ukraińskich, instrumentach i materiałach plastycznych. Ale finalnie dostaję wotum zaufania. Bałabym się ryzyka, gdyby nie to, że od kilku dni w trakcie dyżurów w punktach z darami, rekrutuję wolontariuszy. Mam spore zaplecze Polaków chętnych do pomocy, ale mam też pierwsze chętne Ukrainki. Nic nie wiem o ich umiejętnościach, ale trzeba zaryzykować. Zapraszam je do przygotowania zabaw integracyjnych dla „swoich” dzieci. 

Pierwszego dnia, w poniedziałek, 7 marca przychodzi 7 dzieci z opiekunami. Centrum Kultury przygotowane na sto procent. Nie musimy nic rozkładać, bo pracownicy już postawili stolik z kawą, herbatą i poczęstunkiem. Pani dyrektor wyprosiła Regionalną Piekarnię Prosto z Pieca o drożdżówki i pieczywo. Potrzebny głośnik – jest głośnik, potrzebne kredki, są kredki. Coś wydrukować? – proszę bardzo. Bajeczka? Ta, którą pośpiesznie znalazłam, okazuje się nudna. Pani Ola, pracowniczka Centrum Kultury, proponuje inną, która jest ciekawsza i… nieco dłuższa, na wypadek, gdyby był problem z zajęciem dzieci. Już po paru chwilach wiem, że wszystko idzie świetnie. Lepiej niż mogłam oczekiwać. Irina, jedna z ukraińskich mam, z zawodu informatyczka, jest świetnie przygotowana do roli animatorki. Z podziwem patrzę i na to, jak radzi sobie z dziećmi, i na to, jak dzieci jej słuchają. 

Po serii zajęć powitalnych do akcji wkracza Julia – choreografka, która profesjonalnie przeprowadza zajęcia ruchowo-taneczne. Nie ma ani jednego dziecka i ani jednej mamy, które nie włączyłyby się do zabawy. Pojawiają się uśmiechy i podziękowania. W komunikacji pomaga Olena, która studiowała filologię polską na Uniwersytecie Wołyńskim. Przez Olenę prosimy kobiety, by na kolejny dzień zaprosiły więcej dzieci z miejsc, w których są zakwaterowane. Ola – pracowniczka Centrum Kultury pod okiem Oleny drukuje ogłoszenia w języku ukraińskim, że codziennie od 10 do 13 będą odbywać się zajęcia dla dzieci. Ogłoszenia rozwozi po Zwierzyńcu zaangażowana we wszystko Basia. Na dyżurze jest też Monika, chociaż za kilka godzin idzie do pracy na ośmiogodzinną zmianę w miejscowej fabryce mebli. 

Emocjonalny Dzień Kobiet

Wybieram się na Rózin, by zobaczyć, kto zajął miejsce dla „naszych” sierot. Już jest tu ponad 30 kobiet i dzieci. Nie tylko matek, ale i babć, które opiekują się wnuczkami i wnukami. No, dobrze, przestaję być „zła”, że to nie sieroty. Widać, że tak samo potrzebują pomocy, a może i bardziej niż sieroty zamieszczone w Kawęczynku, dla których ruszyła pomoc zewsząd. 

Już były tutaj, w Willi Rózin, i inne panie z naszego wolontariatu. Ola z Centrum Kultury szuka chętnego, kto przyprowadziłby tę grupę na skróty. Zgłaszam się i kolejnego dnia prowadzę grupkę chętnych mam i babć z dziećmi. Jedna babcia prowadzi dwójkę maluchów nieprzyzwyczajonych do chodzenia. Co chwila któreś prosi, by babcia wzięła na plecy lub na ręce. I babcia to robi, na ile starcza jej sił. Po drodze rozmawiamy. Choć nie wypytuję o nic, same próbują opowiadać. Snują plany, że tu tylko na chwilę i że może gdzieś dalej pojadą – ktoś ma rodzinę w Bułgarii, a ktoś chce zaraz wracać do domu. Tylko młode mamy z Kijowa nie mówią nic. 

Jest wtorek, 8 marca. Prócz grupy z Rózina, przychodzi dużo więcej dzieci z innych miejsc. I znowu – prowadzące zajęcia Ukrainki są świetnie przygotowane do pracy. Zapanowały nad najmniejszymi szczegółami. Kiedy dzieci idą oglądać bajeczkę w naszym polsko-ukraińskim kinie (nawet popcorn jest!), proponujemy mamom przegląd ubrań i butów, które przynieśli mieszkańcy. Przychodzi też transport żywności z innych punktów z darami. Mamy biorą, czego potrzebują i płaczą. Są wdzięczne za tę pomoc, ale to trudny dla nich dzień. Bo to Dzień Kobiet – u nich czerwona kartka w kalendarzu i dzień, w którym panowie obdarowują swoje kobiety kwiatami. Chyba wiem, czego im trzeba. Tuż za rogiem szwagier ma kwiaciarnię. Po chwili każda mama i babcia na sali trzyma w dłoniach żółte tulipany. Śmiech miesza się ze łzami. Słów więcej nie potrzeba.

Od przybytku głowa nie boli, ale…

Wolontariuszki, które pojechały na Obrocz z dostawą nabiału, przyjeżdżają przygnębione, bo ludzie tam zakwaterowani nie chcieli otworzyć drzwi. Widać było ruch firanek i cienie w oknach. Bali się otworzyć. Okazuje się, że jedna z obecnych na zajęciach mam też jest z kwaterunku na Obroczy i zobowiązuje się przejść po domkach letniskowych i zachęcić do przyjścia tutaj. Problemem może być droga, bo to ze 4 kilometry, ale jeśli będzie trzeba, zorganizujemy transport. 

Akcja na Obroczy najwyraźniej się udaje, bo już przed 10 rano jest sporo mam z dziećmi, a bardzo szybko na sali robi się tłoczno. Przeliczam dzieciaki, gdy wycinają łapki pod opieką Iriny. Jest ich ponad 30. Za ścianką rozdzielającą druga grupka maluszków pod opieką choreografki Julii.  Kolejne kilkanaście dzieci, ale wszystkie dzieciaczki – i małe, i większe pięknie pracują. Pomaga im kilkoro starszych, którzy opowiadają, że mają iść do szkoły. Nie chcą do szkoły, wolą być pomiędzy swoimi. A najlepiej, jakby wrócili do domu. Wiedzą, że to niemożliwe i że do szkoły pójść muszą, bo rodzice chcą szukać pracy. Nie wiedzą, jak z tym będzie ciężko. U nas miejscowi ludzie mają problem z zatrudnieniem. Dotąd sporo ludzi żyła z turystyki, ale kto tu teraz przyjedzie na wypoczynek? Już niektórzy odwołują rezerwacje, a inni oczekują, że na Roztoczu będzie, jak zawsze było. Ale czy za parę tygodni będzie można spokojnie wypocząć na łonie natury, na wycieczkach rowerowych i kajakowych? Istnieje obawa, że nikt w czas wojny nie będzie się tu pchał – to przygraniczne tereny, więc na najbliższy sezon raczej spodziewać się można nie turystów, a tłumów uchodźców. Tych biedniejszych, bo kto ma pieniądze i znajomości, jedzie dalej. Bogatsi zatrzymają się na dzień w hotelu, zaparkują drogie samochody, a na drugi dzień już ich nie ma. Z nami zostaną tu ci, którzy chcą szybko wrócić do domu albo ci, którzy nie mają możliwości jechać dalej. 

Mamy i babcie rozpytują o różne miejsca w Zwierzyńcu. Pytają często o kościół. Są wyznania prawosławnego, ale chętnie przyjdą do katolickiego kościoła. Widziały nawet kościółek, taki piękny, ale zamknięty. To kościół na wodzie, jeden z najstarszych budynków, zbudowany na prośbę Marysieńki Zamoyjskiej, późniejszej Sobieskiej.

Planujemy więc spacer po mieście, by pokazać najważniejsze punkty. Kościół, poczta, szkoła, przychodnia lekarska i dentystyczna, ratusz. No i obowiązkowo atrakcje dla dzieci. 

Wychodzi słońce…

Jeden z wolontariuszy, rodzynek w babskim gronie, komunikuje się w języku rosyjskim, a zna też sporo słów po ukraińsku. Na dodatek ma kurs przewodnika, więc to on oprowadzi grupę po mieście. Zaczynamy od kościoła. To też miejsce szczególne dla mieszkańców Zwierzyńca. Kościół zbudowany został na terenie obozu przejściowego, w którym Niemcy trzymali ludzi do dalszej segregacji – kto na roboty, a kto na Majdanek pod Lublinem. W obozie tym były też dzieci, którym pomagała Róża Zamoyska. Niektóre dosłownie wykupiła od Niemców i utworzyła dla nich w swojej willi na Rózinie ochronkę. Pan Jacek opowiada, że ocaliła także jego babcię. Próbuję więcej dopowiedzieć jednej z Ukrainek, która przebywa z wnuczkiem Lwem na Rózinie. Mam już w głowie następny pomysł. Ludmiła pięknie maluje i rysuje. Zaczęła nawet uczyć grupkę dzieciaków podstaw rysunku, cieniowania, więc może dałaby radę narysować portret Róży Zamoyskiej? Portret trudny – mówi Ludmiła, ale zobaczymy… jak będzie zdjęcie Róży, to może pomyśli. Musi zdążyć w przyszłym tygodniu, bo już wie, że będzie jechać gdzieś indziej. Willa Rózin była tylko tymczasowym schronieniem. 

Idziemy dalej. Dzieciom ciężko w drodze, bo niektóre malutkie. Zmieniła się pogoda – rano było zimno. Minus 12 stopni mrozu, więc wszyscy poubierani ciepło. A teraz wyszło słoneczko i ciężko przemieszczać się w zimowych butach i kurtkach. Ale dzieci ciekawe koników polskich, o których opowiada pan Jacek, więc idą. Gdy dochodzimy do placu zabaw, już wiemy, że to ostatni punkt wycieczki. Dzieci dalej nie pójdą, bo znalazły tu azyl. Za chwilę pod bramę placu zabaw podjeżdża policja. Może ktoś dał znak, żeby rzucić okiem na tę naszą ukraińską wycieczkę, która przesuwała się ulicami Zwierzyńca w dość dużym nieładzie. Część grupy wyrwała do przodu, a mamy i babcie z maluchami zostały z tyłu. Finalnie jednak wszyscy docierają na plac zabaw. Dalej jednak nie pójdą. Koniki odkładamy na kolejną wycieczkę, którą planujemy za tydzień. Bo grupę zaprasza muzeum Roztoczańskiego Parku Narodowego. Z zaproszenia skorzystamy z ogromną chęcią. 

Nowi pomocnicy 

Sypią się także kolejne oferty wspólnego zagospodarowania czasu. Właścicielka popularnego w okolicy ogrodu dla dzieci o nazwie Etno Roztocze jest chętna poprowadzić warsztaty z majsterkowania. Problemem są jednak zestawy, które mogą zostać przygotowane dla grupy, gdyby znaleźli się sponsorzy na pokrycie kosztów. Pierwszy zestaw dwudziestu zestawów już jest zamówiony i ma być opłacony przez kogoś z Londynu. (https://etnoroztocze.pl/)

Piekarnia przekazała dzieciakom drożdżówki, a na kolejny dzień pieczywo do posmarowania nutellą lub dżemem. Robi się słodko.

Pani Ewa Bartnik ze Stowarzyszenia Aktywnych Kobiet utworzonego w Żurawnicy już wpisana z wolontariuszkami na warsztaty z wytwarzania kwiatów – w ludowym stylu. Jak się przeszkolimy w ich robieniu, to może na Palmową Niedzielę zrobimy ich więcej na sprzedaż? Co chwila świta w głowie jakiś pomysł.

Panie z Koła Gospodyń Wiejskich w Turzyńcu pod przewodnictwem prężnie działającej Kasi od samego początku segregują dary i rozwożą je po punktach. Minęła już fala przynoszenia rzeczy przez miejscowych mieszkańców, ale zaczęły się dostawy z zewnątrz. Z miasta partnerskiego w Niemczech przybyło już kilka transportów. Część rzeczy wolontariusze pakują na Ukrainę, a część rozdzielają po punktach na miejscu. My – od dzieci – też dostajemy materiały plastyczne, napoje, zakąski, by niczego nam nie brakowało. Nowe panie dopisują na listę potrzeby, które realizujemy na bieżąco. Ostatnio buty zmienne i kapcie cieszą się popularnością. Szczególnie, że część dzieci idzie do szkoły. Chętni nauczyciele ze Szkoły Podstawowej szykują się do prowadzenia lekcji przygotowawczych z języka polskiego. Dużym problemem okazuje się komunikacja, bo jednak trudno jest uczyć polskiego bez znajomości ukraińskiego. Kto zna rosyjski czy angielski, ma ciut łatwiej w kontaktach ze starszymi dziećmi. Włączenie zajęć przygotowawczych z nauki polskiego to wyzwanie na nadchodzący czas. Fundacja Banina rekrutuje grupę chętnych do prowadzenia kursów języka polskiego. Zgłaszają się ochotnicy, ale z innych miast, więc ciężko będzie wykorzystać ten potencjał na regularne spotkania tu na miejscu. Na pewno jednak kontynuowane będą zajęcia integracyjne i ruchowe. Do dramy i sensoterapii nie trzeba języka – wystarczy język ciała. 

Osobiście próbuję rozeznać się także w ofercie podręczników do nauczania języka polskiego dzieci i nastolatków ukraińskich. Znam te z „naszego” brytyjskiego rynku, ale mile widziane rekomendacje do nauczania polskiego osób zza wschodniej granicy. 

Jak pomóc? 

Myślę, że jako mieszkańcy Zwierzyńca stanęliśmy na wysokości zadania. Zareagowaliśmy ekspresowo – od razu utworzone zostały punkty zbiórek darów oraz ich wydawania dla potrzebujących. Znajdują się one w następujących miejscach:

Urząd Miejski w Zwierzyńcu
Centrum Kultury i Biblioteka Publiczna w Zwierzyńcu
Szkoła Podstawowa w Zwierzyńcu
Szkoła Podstawowa w Wywłoczce
Świetlica wiejska w Turzyńcu
Świetlica wiejska w Obroczy
Świetlica wiejska w Sochach

Jeśli ktoś chciałby wesprzeć nas darami, to na bieżąco potrzebna jest żywność – wszystko, co przychodzi, szybko się rozchodzi. Potrzebne są też kosmetyki pielęgnacyjne dla dzieci i kobiet, podkłady na łóżka, pieluchomajtki lub pampersy dla dorosłych. 

W punktach zbieramy także środki medyczne i inne akcesoria, które regularnie wysyłamy na granicę lub na samą Ukrainę. Jeśli więc ktoś chce je przesłać, to lepiej znaleźć bezpośredni punkt przyjęć takich artykułów na samej granicy. 

Jednym z naszych głównych kierunków działań jest zaopiekowanie się dziećmi – zorganizowaliśmy się bardzo szybko, organizując w Centrum Kultury w Zwierzyńcu spotkania dla dzieci przebywające w mieście i okolicach. Zajęcia odbywają się codziennie od 10 do 13. Potrzebujemy materiałów plastycznych dla dzieci – wszystkiego, z czym pracują szkoły sobotnie, a co szybko się zużywa (kredki, farby, papier kolorowy, kleje, bibuła, bloki rysunkowe lub papier ksero, farby, gąbki, materiały do wyklejania, pędzelki, plastelina lub innego rodzaju masy plastyczne), ale też materiały do stałej pracy – pacynki i pomoce do zabaw teatralnych, instrumenty muzyczne, zabawki edukacyjne, gry. Startujemy także z nauką polskiego, więc potrzebne są zeszyty, długopisy, ołówki, plansze edukacyjne. Bardzo będziemy wdzięczni za książki dla dzieci w języku ukraińskim. 

Prawda jest taka, że czasem transport rzeczy spoza granic Polski może okazać się trudniejszym i droższym rozwiązaniem niż przesłanie pieniędzy. Ponieważ ja i inni wolontariusze działamy pod skrzydłami Urzędu Miejskiego w Zwierzyńcu, preferowany rodzaj pomocy finansowej to wpłaty na konto:

Fundacja Fundusz Lokalny Ziemi Biłgorajskiej, ul. 3 Maja 47/17, 23-400 Biłgoraj
BNP Paribas: 48 1600 1462 1866 1079 3000 0001

Dla wpłat z zagranicy numer konta: IBAN: PL48 1600 1462 1866 1079 3000 0001, SWIFT: PPABPLPK
Tytuł: Darowizna Zwierzyniec dla Ukrainy, można w skrócie: Zwierzyniec Ukraina

Obserwacje z pierwszego tygodnia zajęć wśród ukraińskich dzieci

Niesamowite jest przywiązanie dzieci do swojej ojczyzny. Co chwila słyszymy utwory muzyczne, w których pojawia się Ukraina. Utwory także w bardzo współczesnych aranżacjach, więc dzieci chętnie je śpiewają i świetnie się przy nich bawią, a nie stoją na baczność.

Widać po dzieciach inne metody pracy z nimi. To nie są dzieci, które wysiedzą w szkolnych ławkach. One ewidentnie są prowadzone metodami aktywizującymi, mają dużo ruchu i muzyki. 

W naszej zwierzynieckiej grupie mamy kilka świetnie wyedukowanych i wykwalifikowanych animatorek. Julia jest choreografką, mama Julii prowadziła na Ukrainie zajęcia w centrum kultury, Anna gra na pianinie, Ludmiła jest artystką. Irina, choć informatyczka i skromnie mówi, że ona nie umie pracować z dziećmi, jest motorem pociągowym całej ukraińskiej ekipy. Planuje z uważnością i wszystko wychodzi jej według tego planu, więc z mojej strony… ogromny podziw. Bez Oleny natomiast nie podołalibyśmy w komunikacji językowej. 

Mamy też grupę dzieci bardzo utalentowanych muzycznie i plastycznie, dzieci odważnych, chętnych do współpracy i pracy, dzieci bardzo zdyscyplinowanych.

Niesamowita jest chęć ukraińskich mam i babć do włączenia się. Mój obrazek z naszych polskich balików, zabaw organizowanych dla rodzin (tych w kraju, ale też wśród Polonii na Wyspach) jest taki: dzieci się bawią na środku sali, a mamy stoją lub siedzą dookoła. Obrazek z zajęć w tym tygodniu jest natomiast taki, że bawią się wszyscy – i dzieci, i mamy, i babcie.

Jestem także pełna podziwu dla postawy otwartej na czytanie w grupie ukraińskiej. Znam to z Anglii – dzieci chętnie słuchają czytane im książeczki, same o nie proszą i mają wręcz wdrożoną rutynę, by czytać. Najlepiej codziennie – chociaż 15 minut dziennie! Jestem fanką głośnego czytania dzieciom, ale moi polscy znajomi (także i nauczyciele) nie są przekonani do wychowania przez czytanie. Tymczasem dzieci ukraińskie chcą, by im coś poczytać. Niestety, na razie nie mamy książeczek. Ani jednej! Dostałam dużo linków do ukraińskich książek w pdf-ach, ale nie jestem w stanie ani ich drukować, ani czytać z laptopa. Gdyby więc ktoś miał ukraińskie książeczki, to bardzo na nie czekamy. Nie rozdamy ich, bo chcemy je pozostawić do czytania dzieciom u nas, na zajęciach z dziećmi, ewentualnie uruchomić możliwość wypożyczania z biblioteki dla rodzin, które pozostaną w Zwierzyńcu. 

Nasi wolontariusze-terapeuci z Fundacji Banina zauważają symptomy napięcia mięśniowego i potraumatycznego u dzieci i dorosłych. Mówią o potrzebie zajęć ruchowych i muzycznych. Rada i prośba od Pani Agaty – jeśli chcesz ofiarować kołdrę czy koc, zamiast zwykłego, proszę, kup obciążeniowy, który może nam się przydać nie tylko na już, ale i dla dzieci, których się jeszcze spodziewamy. 

Nasze działania cieszą się wsparciem władz miasta. Siła w nas, kobietach, bo akurat zarówno funkcję burmistrza, jak i sekretarza, pełnią kobiety: Panie Urszula Kolman i Edyta Wolanin. Budujący obraz z naszego urzędu jest taki, że są to osoby, które nie biegają pomiędzy wolontariuszami na szpileczkach, wytykając, co mogłoby być zorganizowane lepiej. Obydwie Panie włączają się we wszystkie działania – też jeżdżą z darami, przyjmują je, wspierają słowem uchodźców i nas, wolontariuszy. Osobiście widziałam naszą Panią sekretarz segregującą ubrania i czyszczącą buciki dla dzieci. 

Piszę dużo o nas kobietach, bo jest nas większość w punktach pomocy. Ale mamy też oddanych sprawie panów. Pierwsi to nasi mężowie, którzy muszą za nas powiesić pranie, ugotować obiad, oporządzić dom, wyręczyć nas w tym, co robiłyśmy dotąd w domu. Mamy także kilku wolontariuszy na miejscu. Na spacer po Zwierzyńcu zabrał nas świeżo upieczony inżynier, pan Jacek. We wszystkich rozładunkach i przewozach uczestniczą mężczyźni na czele z lokalnymi strażakami. Darujcie więc, panowie, za uogólnienie w mojej relacji z frontu, który nazwałam „babskim”. 

I jeszcze dodatek… lokalizacyjny 

Kawałek mojej Polski to Zwierzyniec – małe miasteczko w województwie lubelskim, tzw. serce Roztoczańskiego Parku Narodowego. 30 km do miasta powiatowego Zamość, gniazda rodu Zamoyskich, nigdy niezdobytej w walce twierdzy. 70 km do drogowego i kolejowego przejścia granicznego w Hrebennem – Rawie Ruskiej. Z położonego niedaleko Hrubieszowa codziennie ruszają pociągi do Wrocławia. Pełne od pierwszej stacji. Mało kto wysiada na początku trasy. Większość pasażerów chce jechać dalej, bo wiedzą, że w zachodniej Polsce są większe szanse na pracę, przez co może łatwiej będzie rozpocząć życie w Polsce. 

Przejścia graniczne na terenie województwa lubelskiego, przez które trafiają uchodźcy, to przejścia drogowe w Dorohusku, Zosinie, Dołhobyczowie i Hrebennem oraz przejścia kolejowe w: Dorohusku, Hrubieszowie i Hrebennem.

Do Zwierzyńca goście z Ukrainy trafiają albo transportem prywatnym, albo są delegowani z granicy autokarami czy busami. Mało kto wysiada z pociągu, bo jeśli ktoś się w tym pociągu znajdzie, jedzie dalej.

Jest tu spore zaplecze, bo Zwierzyniec to miasteczko turystyczne. Aktywne cały rok, choć największy ruch zaczyna się tu od Wielkanocy i trwa do jesieni. Mieszkańcy mają domy pobudowane pod turystów, a nawet całe mini-osiedla domków. W Zwierzyńcu jest też budynek po domu dziecka (Willa Rózin), który funkcjonował tu od II wojny światowej, a w ostatnich latach został zlikwidowany, bo nie było zapotrzebowania na ulokowanie tam dzieci. Teraz może się to zmienić. Wprawdzie w tej chwili w budynku zostały zakwaterowane mamy i babcie z dziećmi, ale wszyscy przelotem, dopóki nie znajdzie się inne lokum. Willa Rózin to piękny historyczny budynek, który ma zaplecze gospodarcze, piękne tereny dookoła, w tym boisko i plac zabaw (wymagają uporządkowania i renowacji, ale są!). Może to być wspaniały nowy dom dla potrzebujących.

Pierwsza grupa sierot, która do nas dotarła, została ulokowana w pobliskim Kawęczynku. Są one pod opieką swoich trzech opiekunek, ale także i my, wolontariusze ze Zwierzyńca, tam jeździmy. Miejsce piękne, ale można powiedzieć, że leży na końcu świata. Nie ma tam w ogóle zasięgu. Jeśli ktoś naprawdę musi gdzieś zadzwonić, trzeba wdrapać się na górkę, pod kapliczkę. A tam trudno nie zajrzeć przez okienko przy drzwiach do środka. A w okienku… przesłanie. Byłam, odebrałam, odczytałam i podaję dalej:

W kapliczce zwykłej na Roztoczu

Niech zawsze trwa to objawienie

Z brata Alberta dobrych oczu

Brać wzór, zachętę i natchnienie

Że trzeba serce jak chleb dzielić 

I troszczyć się o dzielny lud

Być wszystkim ludziom przyjacielem

I to by był prawdziwy cud

Tutaj przeczytasz angielską wersję.

Renata Jarecka

Studiowała filologię polską na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego oraz ukończyła zarządzanie w oświacie. Redaktorka, autorka wielu opracowań gimnazjalnych i maturalnych, m.in. w „Cogito” i „Victorze”. Pasjonatka głośnego czytania dzieciom oraz literatury dla dzieci i młodzieży. Od 2011 r. udziela się w kręgach edukacyjnych na obczyźnie. W 2013 r. zdobyła tytuł koordynatora programu „Cała Polonia czyta dzieciom”. Założycielka i przez osiem lat dyrektorka Polskiej Szkoły Sobotniej im. Niedźwiedzia Wojtka w Crawley. Współautorka podręcznika „GCSE. Nowe Tematy” wydanego przez Polską Macierz Szkolną w Londynie oraz autorka „Zeszytów Szkolnych. Egzamin A-level”. Od 2019 roku dyrektorka Szkoły Online, przygotowującej uczniów do egzaminów GCSE i A-level oraz do powrotu do Polski. Jedną nogą pozostaje w Wielkiej Brytanii, a jedną pomieszkuje na Zamojszczyźnie, skąd pochodzi. Mama pięciorga dzieci i… jednego bokserka.

5 2 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
5 2 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x
Wybierz walutę
GBP Funt szterling